W Nowej Rudzie jest kawiarnia, która nazywa się Biała Lokomotywa. Właścicielem lokomotywy jest Pan Leszek, który ćwierć wieku uczył się wszystkiego o prowadzeniu kawiarni w stanach. Potem wrócił i założył kawiarnię na światowym poziomie. Nie należy do rzadkości, że ludzie jadą 200 kilometrów, żeby napić się tam kawy. Zresztą znakomita kawa, sernik czy lody to tylko część doświadczenia – bo kupuje się tam całość – czyli także historie, które opowiada czy specyficzny sposób składania zamówień. Ciekawe, że właściciel mógłby podwoić ceny bez szkody dla popytu – ale chce, żeby była dostępna cenowo również dla noworudzian.
Po co o tym piszę? Żeby zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Wyobraźmy sobie dwie osoby, które chcą dobrze zacząć karierę baristy. Jedna idzie do szkoły gastronomicznej a druga, na bezpłatne, półroczne praktyki do białej lokomotywy (nie wiem, czy jest tam coś takiego, ale popyt byłby taki, że praktykanci płaciliby opłaty za możliwość pracy). Teraz obie te osoby chcą znaleźć robotę w hotelu monopol we Wrocławiu. Którą wybiera menedżer hotelu? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że kogoś kto przez pół roku uczył się pod okiem mistrza w swoim fachu. Czy nie macie wrażenia, że mnóstwo ludzi w branży technologicznej ma podejście jak absolwent gastronomika? Skończone studia. Certyfikat. Podyplomówki. Doktorat. MBA.
Problem oczywiście nie jest nowy:
Nassim Taleb w antykruchości opisał to jako Sowiecko-Harwadzki Departamnet Ornitologii (Upraszczając chodzi o to ,że zdanie: „przedsiębiorczości można nauczyć się w sali wykładowej” jest tak samo sensowne jak „ptak może nauczyć się latać słuchając o nim od uczonego profesora harwardu.”). Pytanie czy nie uczymy się drogo i teorii średnio aplikowalnych w rzeczywistości? Coś mi się wydaje, że wielu z nas zrobiłoby sobie wielką przysługę ucząc się rzeczy bardzo praktycznych „w okopach” zamiast w sali wykładowej. Po czym poznać praktyka? Po rękach uwalanych po łokcie i zdolności do prostego tłumaczenia przyswojonych lekcji.
Ze studiów najlepiej zapamiętałem wykładowców, którzy podeszli do swoich zajęć kompleksowo tak od strony treści (wielka wiedza, oczytanie) jak i formy (dykcja, zdolności aktorskie, umiejętność wystąpowania publicznie). Pewnie pod ich wpływem zacząłem podobnie podchodzić do swojego warsztatu i czytałem czy praktykowałem sporo umiejętności niepotrzebnych w codziennej pracy sprzedawcy. Z dzisiejszego punktu widzenia okazało się to zbawienne. Ale są też inne przykłady na skuteczność teog podejścia. Chris Sacca trafił do Google bo stanowił bardzo rzadkie połączenie Prawnika, Doświadczeń międzynarodowych (skończył school of foreign service) i człowieka posiadającego wiedzę o serwerach (nauczył się o nich w czasie pracy w Speedera przed trafieniem do Google). Scott Adams bawi nas Dilbertem od kilkudziesięciu lat bo potrafi rysować, pisać żarty i rozumie biznes. Co ciekawe prawdopodobnie ani Sacca ani Adams nie są najlepsi w żadnym z poszczególnych komponenentów – ale jako ich suma stanowią bardzo rzadkie zjawisko. Analogicznie z Leszkiem i białą lokomotywą – kawa, desery, historie, wystrój składają się na unikalne doświadczenie.
Wniosków jak zawsze kilka.
1. Większość z nas polepszy swoją pozycję na rynku pracy jeśli nauczy się pisać i opanuje przemówienia publiczne.
2. Repetition is a mother of all skills. Nie od razu rzym zbudowano.
2A. Warto doskonalić się tylko w rzeczach, które będą w cenie za 5,10,20 lat.
2B. Warto doskonalić się tylko w rzeczach, którymi nie znudzimy się po pół roku.
2C. Wartość umiejętności jest odwrotnie proporcjonalna do tego jak wielu ludzi się nią posługuje. Na szczęście sprzedawcy rzadko chcą czytać i pisać 🙂